Kultura i obyczaje
Nie spędziłem w Tanzanii aż tyle czasu, by móc pretendować do miana znawcy tamtejszej kultury. W tej części chciałbym jedynie podzielić się z Wami kilkoma ciekawostkami, swoimi obserwacjami i opiniami osób poznanych na miejscu, które – jako mieszkańcy tego kraju – mogą powiedzieć o nim znacznie więcej.
Mozaika etniczno-językowa
Tanzania jest według wielu krajem najbardziej zróżnicowanym etnicznie i językowo w całej Afryce. Szacuje się, że zamieszkuje ją ponad 100 różnych ludów, które posługują się podobną liczbą języków i dialektów. To, co spaja mieszkańców Tanzanii, to kultura suahili, urzędowy język o tej samej nazwie i fakt bycia wierzącym. Mimo że w Tanzanii żyje ponad 30 milionów chrześcijan i prawie 20 milionów muzułmanów, a wielu z nich łączy prawdy swojej wiary z tradycyjnymi, lokalnymi wierzeniami przekazywanymi z dziada pradziada, co czyni ten kraj zróżnicowanym również pod względem religijnym, to warto zauważyć, że prawie nie ma tam ateistów. Można więc powiedzieć, że wiara jest tym, co łączy mieszkańców Tanzanii, tak od siebie różnych.
Etniczną mozaikę tego kraju tworzą między innymi rdzenne ludy Bantu, Masajowie i Buszmeni Hadza oraz potomkowie przybyszy z krajów arabskich i Indii, którzy zamieszkują przede wszystkim Zanzibar. Najsłynniejszą wśród turystów grupą etniczną w Tanzanii są bez wątpienia Masajowie, zamieszkujący rejon północnej Tanzanii i Kenii. Posługują się oni własnym językiem – Maa – i mają swoje, czasem bardzo oryginalne, rytuały i obyczaje, jak picie świeżej krwi, wielożeństwo, kupowanie żon, niegrzebanie zmarłych, zamiłowanie do skakania i wiele innych. Więcej o Masajach przeczytacie w części dotyczącej safari, a jeśli będziecie chcieli nie tylko o nich poczytać, ale też osobiście poznać ich styl życia, zapraszam na przygotowane dla Was wyjątkowe wycieczki, w tym na nocleg w oddalonej od ruchu turystycznego wiosce Masajów.
Kultura suahili
Nazwa dominującej w Tanzanii kultury suahili pochodzi od arabskiego słowa sāhil oznaczającego wybrzeże – idealnie pasuje więc do rejonu, gdzie występuje kultura suahili, a więc centralno-wschodniej Afryki, głównie Kenii i Tanzanii.
Jakie są moje refleksje i spostrzeżenia po pobycie w Tanzanii? Tym, co rzuciło mi się w oczy jako pierwsze, były piękne, kolorowe suknie tamtejszych kobiet. Gdy mieszka się w podobnych warunkach i posiada bardzo zbliżony status materialny do wielu innych osób, jedną z form wyrażenia swojej osobowości staje się właśnie ubiór, a żywe i wyraziste materiały dają duże możliwości ekspresji w tej dość szarej przecież i trudnej rzeczywistości. Intensywne kolory sukni znakomicie oddają sposób bycia mieszkańców Tanzanii – radosny, energiczny, barwny. W oczach tanzańskich kobiet, zwłaszcza tych żyjących na kontynencie, zauważyłem swego rodzaju dumę. To spojrzenie wraz z ich gestami i mową ciała dawały spójny komunikat: „mimo że jestem biedna i zmagam się z wieloma trudami życia, mam w sobie godność i honor, których nikt i nic mi nie odbierze. Jestem szczęśliwa i umiem cieszyć się tym, co mam”.
Co może dziwić turystów, w Tanzanii zupełnie naturalnym widokiem są również kobiety karmiące piersią w miejscach publicznych. Zakazane jest za to noszenie (i przez kobiety miejscowe, i przez turystki) ubrań niezakrywających ramion i kolan (chyba że w miejscach typowo turystycznych, jak hotel czy plaża).
Na podstawie swoich relacji z Tanzańczykami oraz obserwacji ich relacji między sobą wnioskuję, że obcowanie z innymi ludźmi jest absolutnie kluczowe w kulturze suahili. Dla Tanzańczyków nie ma nic gorszego niż samotność i wykluczenie społeczne. Poczucie wspólnoty i przynależności wydaje się dla nich nawet ważniejsze niż zdrowie.
W Tanzanii nie do pomyślenia jest na przykład przejść obok kogoś obojętnie, zwłaszcza znajomego, nie zagadując i nie zatrzymując się na chwilę, by pogawędzić. Tu każdemu mówi się „jambo” (cześć, witaj), a lokalsi od pierwszego dnia dbają o to, aby mzungu (biali turyści) też szybko przyswoili sobie ten nawyk. Sprawdźcie sami, ale zapewniam Was, że kiedy Wasz wzrok spotka się na dłużej ze wzrokiem Tanzańczyka, z jego ust szybko padnie słowo przywitania, a jeśli nie, w jego oczach zobaczycie, że to on wyczekuje „jambo” z Waszej strony 😊
W kulturze suahili jest nie do pomyślenia, aby nie rozmawiać ze swoimi sąsiadami i nie spotykać się z nimi. Miejscowi często godzinami przesiadują ze sobą przy szklance wody i odwiedzają się bez zapowiedzi. Kiedy, mówiąc o tym, pytali mnie, jak to wygląda w Polsce, a ja odpowiedziałem, że kiedyś też było podobnie, a dziś często ludzie w miastach nawet nie wiedzą, jak mają na imię ich sąsiedzi, a znajomość kończy się na „dzień dobry”, kilka razy usłyszałem „oh my goodness…” z głębokim współczuciem w głosie. Dla nich to niewyobrażalne.
Ciemniejszą stroną tamtejszej kultury jest za to fakt dość powszechnego przyzwolenia na kłamanie i oszukiwanie, nie tylko wobec mzungu, ale też wobec rodaków. Wystarczy, że uzasadni się to ważnym powodem lub dobrą intencją. Trudno to usprawiedliwiać, ale warto pamiętać, że ma to wiele wspólnego z trudnymi warunkami życia mieszkańców Tanzanii, o czym będziecie mogli przeczytać poniżej.
Ślub po tanzańsku
Tanzańczycy nieraz zaskoczyli mnie znakomitym wyczuciem rytmu, lekkością ruchów i dobrym słuchem. Nic w tym dziwnego, skoro w lokalnej kulturze taniec i śpiew są nie tylko jedną z najczęstszych form rozrywki, lecz także ważnym i mocno zakorzenionym w tradycji sposobem na przekazywanie różnych rad, legend i historii, elementem obrzędów religijnych i zwyczajów świeckich.
Jedną z najlepszych okazji do świętowania przez taniec i zabawę są oczywiście wesela – w Tanzanii jeszcze bardziej huczne niż te w Polsce. Często trwają trzy dni, a stoły uginają się od jedzenia. Panna młoda do ołtarza niekoniecznie idzie w białej sukni, bo równie popularne są… zielone. Żeby jednak w ogóle doszło do ślubu, nie wystarczy, że zakochani zapragną złożyć sobie przysięgę. W Tanzanii jest jeszcze jeden bardzo istotny warunek – mahari.
Słowo to w języku suahili oznacza posag. Mężczyzna musi najpierw „wykupić” swoją narzeczoną, składając odpowiednią daninę swojemu przyszłemu teściowi. Bywa, że tę należność (zwykle o równowartości kilku krów) odkłada się do czasu urodzenia pierwszego dziecka, a już ostateczną datą na zapłacenie mahari jest rozwód Gdyby młody mąż uchylał się od tego obowiązku, rodzina jego wybranki zhańbiłaby go mianem niehonorowego.
W Tanzanii, a szczególnie na Zanzibarze, funkcjonuje także zwyczaj nazywany unyagu, który polega na wtajemniczeniu przyszłej żony w sprawy dotyczące pożycia małżeńskiego przez starsze kobiety z lokalnej społeczności. To swego rodzaju edukacja seksualna, poszerzona o rady, jak być dobrą żoną i synową, a także w czym warto mężowi ulegać, a na co absolutnie nie pozwalać 😊
Dowiedziałem się też od Tanzańczyków, że tamtejsi mężczyźni często próbują przywiązać do siebie żony pieniędzmi (choć słowo „uzależnić” wydaje się tu właściwsze). Zabraniają kobietom pracować i namawiają je, aby zajmowały się dziećmi i domem, po to by oni, jako jedyni żywiciele rodziny, czuli się bardziej męsko, a przy okazji bezpieczniej, i są święcie przekonani, że w ten sposób zapewnią sobie wierność i oddanie żony.
Pole pole i hakuna matata
Jako turyści najczęściej, a zarazem najbardziej odczuwalnie zetkniecie się z dwiema charakterystycznymi dla kultury suahili filozofiami życia. Te dwa wyrażenia będziecie słyszeć od miejscowych codziennie.
„Pole pole” oznacza „powoli, powoli”. Nie spiesz się, mamy czas. To zdanie tłumaczy wszelkiego rodzaju spóźnienia, niesłowność, niepunktualne przyjazdy autobusów i dala dala, a także nieterminowe dostawy do hotelowych restauracji. „Pole pole” jest też powszechnie praktykowane podczas budowy nowych hoteli, a najlepszym przykładem tego sposobu bycia jest praktycznie gotowe, ale wciąż niedokończone od ponad dekady nowe lotnisko na Zanzibarze. To wprost niewiarygodne, że po wyjściu z samolotu zobaczycie całkiem ładny terminal, by po chwili, mijając go, zorientować się, że jest zamknięty, a Was prowadzą do drugiego – obskurnego, ciasnego i starego budynku. W porze największego upału często będziecie mogli spotkać całe rodziny siedzące godzinami na małych krzesełkach, skrzyniach i kamieniach, czy co tam jeszcze się znajdzie, które rozglądają się leniwie, rozmawiają lub po prostu śpią. Tanzańczykom po prostu nigdy się nigdzie nie spieszy.
Warto wiedzieć
Pamiętajcie o „pole pole”, kiedy zamawiacie posiłek w restauracji. Mawiają bowiem, że do tanzańskich restauracji nie powinno się przychodzić głodnym, lecz najedzonym, ponieważ od zamówienia jedzenia do momentu podania go i tak zdążycie zgłodnieć 😊 Jeśli z kolei umawiacie się z taksówkarzem na konkretną godzinę, lepiej powiedzcie mu, żeby przyjechał 15 minut wcześniej. Będzie akurat na czas.
„Hakuna matata” to w wolnym tłumaczeniu „nie ma problemu”. I faktycznie, Tanzańczycy używają tego wyrażenia nie tylko po to, aby przyciągnąć uwagę turystów, kojarzących je na całym świecie dzięki bajce „Król Lew” – oni naprawdę żyją według tej maksymy. Nie przejmują się tym, co będzie jutro, żyją chwilą, a zamiast zamartwiać się kłopotami, których przecież mają mnóstwo, wolą postawić na żarty, śpiew i taniec, ciesząc się z najmniejszych rzeczy. W Tanzanii szklanka jest zawsze do połowy pełna. Pokuszę się o stwierdzenie że tanzańskie „hakuna matata” to zupełne przeciwieństwo naszego polskiego „stara bida” 😊
Warunki życia
Ta część nie będzie przyjemna w lekturze. O warunkach życia Tanzańczyków nie można bowiem napisać zbyt wiele pozytywów. W tym kraju wciąż wielu ludzi jest niepiśmiennych, a jeszcze więcej żyje za mniej niż jednego dolara dziennie. Ludzie tam naprawdę wiedzą, co to głód, i zastanawiają się, co włożyć do garnka. Kiedy ktoś powie Wam, że potrzebuje pomocy, bo nie jadł od dwóch dni, nie bądźcie tacy pewni, że Was oszukuje.
Życie w środkowej Afryce to dla około 90% społeczeństwa walka o przetrwanie, dach nad głową i jedzenie. Jeśli ktoś zje trzy posiłki w ciągu dnia, jest szczęśliwy, bo wielu Tanzańczyków jada dwa razy dziennie, a nierzadko tylko raz.
Co mają na talerzach? Więcej na ten temat rozmawiałem z Adamem – mieszkańcem Jambiani, który podczas jednej z wycieczek, jakie dla Was przygotowałem, zaprosi Was do swojego domu. Powiedział, że na śniadanie zazwyczaj jest po prostu chleb, na obiad ugali, a na kolację ryż z jakimś dodatkiem, na przykład warzywami lub sosem. Mięso to rarytas, który jada się raz w tygodniu lub rzadziej. Może nie wszyscy tak żyją, ale ci biedniejsi, czyli większość – owszem.
Jeśli chodzi o zarobki, to od miejscowych słyszałem, że najczęściej płace mieszczą się w widełkach od 600 do 1600 zł (po przeliczeniu), zależnie od kwalifikacji, a średnia pensja to około 1000 zł. Nie brakuje jednak osób, które zarabiają zaledwie kilkadziesiąt złotych miesięcznie i to właśnie one za dolara od turysty zrobią niemal wszystko.
Pomyślicie pewnie „bez przesady, 1000 zł to na pewno sporo jak na tamtejsze ceny”. Nic podobnego, życie w Tanzanii wcale nie jest takie tanie, jak by się mogło wydawać. Dobrym tego przykładem jest chociażby szkoła. System edukacji w Tanzanii jest na bardzo niskim poziomie, a rodzice wiedzą, że ich dziecko po ukończeniu szkoły publicznej będzie skazane na kiepsko płatne prace i walkę o przetrwanie. Dlatego marzą o wysłaniu swojej pociechy do prywatnej szkoły – ta jednak kosztuje około 4 000 zł za rok nauki.
Wielu miejscowych marzy też o założeniu biznesu, ale na marzeniach często muszą poprzestać. W Aruszy wynajem małego sklepiku w centrum kosztuje około 1700 zł miesięcznie, a raty trzeba zapłacić za rok z góry, co dla większości jest nieosiągalne. Dziwne, prawda? Są to świadomie stosowane praktyki ludzi bogatych, którzy w ten sposób blokują rozwój biednych, dążąc do kumulowania bogactwa w swoich kręgach podobnie jak oligarchowie za naszą wschodnią granicą. W Tanzanii dysproporcje w statusie materialnym są równie ogromne.
Żyjąc w tak trudnych realiach i nie mając zbyt wiele, nie tylko bardziej docenia się to, co się ma, ale też łatwiej dostrzega się drugiego człowieka i jego potrzeby. Dlatego to stawianie na relacje międzyludzkie i filozofia „hakuna matata” bardzo przydają się w codziennym życiu Tanzańczyków.
Sprzedaż i podejście do turystów
Wiedząc o tym, co przeczytaliście przed chwilą, nie dziwcie się, że przyjeżdżający do Tanzanii turysta zawsze będzie dla jej mieszkańców oznaczał kogoś obrzydliwie bogatego, bez względu na to, czy przyjechał z Polski, Niemiec, USA, Rumunii czy Ukrainy. Sam fakt, że stać go było na samolot do Tanzanii, jest dla niektórych miejscowych dowodem, że ów mzungu posiada nieograniczone wręcz fundusze. Dla nich mzungu to mzungu i niech nie udaje, że nie ma kasy 😊
Turyści są bardzo ważnym źródłem zarobku dla Tanzańczyków, a często jedyną szansą na utrzymanie ich rodzin. Mimo że to niezbyt przyjemne, nie oburzajcie się zatem, gdy wyczujecie, że jesteście traktowani jak chodzący portfel, a Wasze „nie” jest ignorowane. Zapewne osoba, która tak do Was podchodzi, jest w bardzo trudnej sytuacji materialnej, a za jej nachalnością kryje się desperacja przesłaniająca umiar i zdrowy rozsądek.
Większość osób mających do czynienia z obcokrajowcami zna dobrze język angielski, co było dla mnie zaskoczeniem. Tanzańczycy rozumieją, że to ich największy kapitał i szansa na zarobek, dlatego nawet ci, którzy kończą tylko podstawówkę, znają angielski na tyle, by dogadać się z turystami. Ich język jest zupełnie niegramatyczny, ale płynny i zrozumiały. Oni natomiast rozumieją zdecydowaną większość tego, co się do nich mówi – oczywiście jeśli nie jest to zbyt wyszukana angielszczyzna.
Oprócz tego lokalsi kombinują, jak mogą, żeby znaleźć okazję do zarobku – sprzedawca na targu albo taksówkarz chętnie zostanie Waszym przewodnikiem, jeśli tylko zauważy, że zamierzacie wybrać się na zwiedzanie; jeśli w sklepie nie ma pamiątki, której szukacie, właściciel przyniesie ją od sąsiada, a ktoś inny chętnie zaprowadzi Was w miejsce, którego szukacie, zamiast tylko wskazać Wam drogę (licząc rzecz jasna na napiwek).
Bardzo ujęła mnie sytuacja, gdy szukaliśmy owoców gujawy, która, jak się okazało, w Tanzanii jest bezwartościowa i nikt jej nie sprzedaje. Gdy wyraziłem swoje ubolewanie z tego powodu na targu Darajani w Stone Town, jeden z tamtejszych sprzedawców (Hassan, którego poznacie) bez wahania zaprowadził nas poza targowisko i wszedł na pobliskie drzewo, aby zerwać kilka tych owoców. Całe przedsięwzięcie zajęło mu przynajmniej 15 minut. To był najchętniej dany napiwek w moim życiu 😊
Uważam jednocześnie, że lepiej dać miejscowym taką szansę na zarobek, nawet trochę naciągany, niż dać się oszukać na zakupie np. starych kokosów albo przepłacając, nawet kilkukrotnie, za pamiątki czy kurs taksówką. To, bez względu na sytuację materialną oszusta, nigdy nie powinno być tolerowane.
Warto wiedzieć
Negocjacje w Tanzanii, zwłaszcza na Zanzibarze, gdzie większość ludności to muzułmanie, odbywają się dokładnie tak jak w krajach arabskich. Dlatego trzeba mieć świadomość, że po pierwsze targowanie się jest naturalną częścią każdego zakupu, po drugie ceny wyjściowe są mocno zawyżane, a po trzecie – jeśli wejdzie się w negocjacje i mocno zbije cenę, nie wypada nie dokonać zakupu. Takie zachowanie obraziłoby sprzedającego.
Kiedy natomiast nie jesteście zainteresowani zakupem ani nawet oglądaniem, kulturalnie, ale zdecydowanie powtórzcie dwa lub trzy razy, że nie chcecie nic kupować. Gdy usłyszycie wypowiedziane zrezygnowanym głosem „OK, hakuna matata”, wiedzcie, że z tym konkretnym sprzedawcą macie już spokój przynajmniej do następnego dnia 😊
Niech podsumowaniem wątku o kulturze i zwyczajach Tanzańczyków będą słowa managera słynnej zanzibarskiej restauracji The Rock, które w luźnym tłumaczeniu brzmiały tak:
„Lokalsi są niereformowalni i jeśli chcesz wytrzymać nerwowo, żyjąc z nimi, to ty musisz się zmienić. Na początku tego nie rozumiałem i z tym walczyłem, aż w końcu uznałem, że to jedyny sposób na szczęśliwe życie w tym miejscu”. Hakuna matata 😊